niedziela, 28 listopada 2010

dzieci z krainy onkologii





Chyba nikt z nas nie lubi chorować. Niestety nie każdy cieszy się dobrym zdrowiem. Do takich osób zaliczam się między innymi ja. Dopóki 15 listopada 2007 roku nie trafiłam na onkologię, wiedziałam o niej tylko to, że się tam umiera. „Jestem tu, bo ktoś się pomylił” - myślałam. Karmiłam się tą ułudą nawet wtedy, gdy siedziałam na łóżku ze spuszczoną głową, a nade mną stała moja mama, płacząc goliła mi głowę. Podczas gdy moje loki upadały na podłogę, nie bałam się tego, jak będę teraz wyglądała. Przerażało mnie, że teraz jestem już jak reszta dzieciaków na oddziale, że koszmar się urzeczywistnia…
Przez oddział przewijała się masa dzieci. Potraktowani z buciora, z ogolonymi maszynką głowami, z wystającymi z ciał rurkami(przeważnie wychodziły z prawej strony żeber)- tzw. cewnikami, służącymi do podawania chemii, zwijaliśmy się na szpitalnych łóżkach w przesadnie tęczowych pokoikach, jak gdyby kolorowe ściany mogły coś poprawić… Każdego dnia z zabiegowego dobiegały krzyki małych dzieci podczas zmiany opatrunków. Nieludzkie i zachrypnięte od ciągłego łkania. Część z nas nie miała już siły krzyczeć. Wyrwani z normalności, odizolowani od wszystkiego, co do tej pory nazywaliśmy życiem, bez marzeń, gdyż wszystko o czym marzyliśmy zanim trafiliśmy w to miejsce wydaje się takie płytkie, wręcz śmieszne, a może nie warto mieć marzeń? Gdy ktoś zachoruje i trafia do szpitala na leczenie, dostaje lekarstwa po to, aby poczuć się lepiej i to jest normalne. Tu zaś wszystko jest odwrotnie. Jeśli chcesz wyzdrowieć, musisz przyjąć truciznę, musisz pozwolić na to, aby wyniszczyła twój organizm, twoje człowieczeństwo, a razem z nim-masz nadzieję-zniknie wewnętrzny intruz. Ciekawe, czy malutkim dzieciaczkom ze względu na nieświadomość sytuacji jest łatwiej… Zmuszeni do pogodzenia się z faktem, że teraz szpital stał się ich domem, gdzie przez miesiące, a niektórzy nawet przez lata będą zmagać się z chorobą, bólem i płaczem w poduszkę. A może nie będą chcieli oglądać swego odbicia w lustrze. W świecie, w którym rytmiczna praca pomp do podawania chemioterapii jest kołysanką…
Powoli zbliżają się święta Bożego Narodzenia, kiedy to zwykliśmy obdarowywać bliźnich sercem, radością i… upominkami. Postanowiliśmy zrobić coś dobrego i okazać wsparcie dzieciakom z kliniki onkologii dziecięcej w DSK w Białymstoku. Niedługo przy naszym Kościele ruszy sprzedaż świątecznych cegiełek, z których dochód przeznaczymy na drobne upominki dla dzieci podlegających tam leczeniu. Zatroszczmy się o to, aby ich małe twarzyczki na nowo rozpromienił uśmiech, choć na chwilę.



PS. proszę Was raz jeszcze: namalujcie jakąś świąteczną kartkę, a może macie kaprys podarować Im pluszaka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz